wtorek, 7 sierpnia 2012

Góry Kamienne, góry dzikie.



26 lipca ponownie wyruszyliśmy na wyprawę. Tym razem na naszym celowniku znalazły się Góry Kamienne. Plan mieliśmy prosty: wsiadamy w pociąg, wysiadamy w Boguszowie, idziemy kupić mapę i w góry. I o ile w przypadku wycieczki na Ślężę, którą odbyliśmy przed tą wyprawą (napiszę o niej później), miałam rację że uda się kupić mapę na miejscu, o tyle w przypadku Boguszowa się pomyliłam. I tak szczęście, że cokolwiek zobaczyliśmy. Oprócz lasów naturalnie. Co jak co, ale w Górach Kamiennych lasów pod dostatkiem.

Poranek
Wstaliśmy wcześnie rano i odczułam, że z dnia na dzień wstaje się coraz gorzej. Trochę w ciągu lipca przeszliśmy i organizm powoli zaczynał się buntować. Szczerze mówiąc do pewnego momentu myślałam, że obrócę się na drugi bok i w końcu się wyśpię jak człowiek. Ale nie, zebraliśmy się w sobie. Za oknem rozpościerała się poranna mgła i było bajecznie. Ubrani w dobre humory dotarliśmy na dworzec i wsiedliśmy w, tradycyjny już, pociąg do Jeleniej Góry. Punktualnie po szóstej rano pociąg wyruszył w drogę, a ja ruszyłam do snu. 

Pierwszą przeszkodą było: wysiąść na dobrym przystanku. Z całego roztrzepania i podekscytowania dziką wyprawą nie zwróciłam uwagi, że Boguszów się dzieli na trzy części: Boguszów-Gorce Wschodnie, Boguszów-Gorce i Boguszów-Gorce Zachodnie. My wysiadaliśmy na tym "głównym". 

Miasteczko przyjemne, trochę wchodzenia pod górę, małe sklepiki. Lubię takie miasta. No, ale nie ma na co czekać, trzeba kupić mapę. A że dzień wcześniej na Zumi (nigdy więcej!!) wynalazłam księgarnię to kierowaliśmy się w stronę centrum.

Kościół św. Barbary

Chłopaki się trochę niecierpliwią. Zaczynają się ze mnie nabijać, że "idziemy i idziemy, a to miało być gdzieś niedaleko...", ja twardo idę pewna swego. Na ryneczku kręci się trochę ludzi, więc pytamy miłą panią gdzie jest księgarnia, albo gdzie można kupić mapę. Kobitka zdziwiony wzrok, mówi że nie ma tu księgarni i że mapę to może w Ruchu kupimy. No, O.K. idziemy do kiosku. Tam sprzedawczyni mówi że mapy możemy kupić ale to raczej w galerii handlowej w Wałbrzychu (oj!) albo w Empiku, również w Wałbrzychu. W związku z zaistniałą sytuacją wychodzimy z kiosku i zaczynamy naradę. Szlak zielony prowadzi od dworca PKP, więc mówię żebyśmy nim szli i po prostu: gdzie dojdziemy tam dojdziemy, a potem będziemy się wracać tą samą drogą, żeby zdążyć na powrotny pociąg. Decyzja podjęta, to jeszcze tylko szybkie zakupy w Biedronce (załapaliśmy się na całkiem przyzwoite czołówki :D i ruszamy szlakiem. 

Upał nam dokucza, w cieniu dochodzą do tego komary. W pewnym momencie Dziubdziuś stwierdza, że on widział w Internecie mapkę i tam szlak był niebieski. Zasysamy więc tę "mapkę" i idziemy ścieżką rowerową. Tym razem to ja się nabijam, że "idziemy i idziemy...". Cały czas asfalt, upał, wytrzymać się nie da. Marzymy o wejściu w las. W końcu się to udaje, ale to dopiero początek nudy.

Tak, nudy. Nie znoszę iść w lesie po "autostradach", a tak to niestety wyglądało. Ścieżka była szeroka, nudna i lesista. Zaczynam się niecierpliwić i kiedy już jestem na skraju wybuchu dostrzegam flagę zielonego szlaku. Uradowana jestem wielce, bo liczę na to że szlak stanie się ciekawy. Tym sposobem doszliśmy do Polanki (638m n.p.m.), a tam cywilizacja według Magduma, czyli tabliczki z kierunkami. Jesteśmy uratowani i zaczynamy się pakować na Lesistą Wielką.

Polanka

Ścieżka jest przyjemna, między drzewami, trochę zarośnięta (w porównaniu do szlaków w Karkonoszach dzicz totalna, a to lubimy). Wychodzimy na pierwszą górę, prawdopodobnie jest to Wysoka (806m n.p.m.). Choć wtedy nie byliśmy pewni czy to nie ta Lesista. Zaczynamy nawet kręcić nosem i stwierdzamy, że ta Lesista jest mało lesista, ale szlak prowadzi dalej więc chwila odpoczynku i sesja zdjęciowa :D Dosyć tego, nie ma czasu, ruszamy dalej. Schodzimy w dół i znowu na górę, cały czas niebieskim szlakiem. Zaczyna się robić coraz bardziej dziko, w pewnym momencie stajemy na środku lasu i zaczynamy szukać kolejnej flagi. Ścieżki niezbyt wydeptane, nie widać którędy ludziska chodzą. W końcu Dziubdziuś zauważa farbę na drzewie i idziemy dalej. No to jesteśmy, Lesista Wielka (854m n.p.m.). Tam dostrzegamy mapę i trochę ją studiujemy, przy okazji robimy zdjęcie "na zaś". Mamy chrapkę dojść do Schroniska PTTK Andrzejówka, ale ustalamy że moim rodzicom "na chatę" zapakujemy się kiedy indziej (mieszkam w tamtych okolicach). Schodzimy tym samym szlakiem, którym przyszliśmy i stwierdzamy że odnajdziemy zielony szlak, który na początku wyprawy wyrósł nam na naszej rowerowej ścieżce dosłownie znikąd. 

Lesista Wielka
Na zielonym szlaku dochodzimy do miejsca w którym łączy się on ze ścieżką rowerową i ja, przekonana że szlak poprowadzi nas na dół, zaczynam żartować iż śmiesznie by było jakby się okazało, że szlak idzie jednak do góry. Minutę później już się tak nie śmiałam. To znaczy śmiałam się, ale tak bardziej nerwowo. 

Dobre jest tempo, prawie olimpijskie ;)
No to w górę!

Cóż było robić? Wdrapujemy się dzielnie na górę. Stok jest naprawdę stromy, co chwilę musimy przystawać żeby złapać powietrze. W końcu udaje nam się doczłapać na górę o wdzięcznej nazwie Dzikowiec (836m n.p.m.) i stamtąd już zielonym szlakiem schodzimy do Boguszowa. Po raz kolejny się udało!
Widoki piękne!

Stamtąd przybyliśmy, czyli Boguszów-Gorce i nasz następny cel: Chełmiec

podziel się